jego obecność w pobliżu. Wciąż było parno i powietrza nie poruszał
nawet najmniejszy powiew wiatru. Z˙wirową ścieżką podeszła do werandy i wspięła się po schodkach. Sebastian sugerował, by nie wchodziła do wnętrza domu, a Lucy uznała tę radę za sensowną. – Barbara? Hej, to ja, Lucy! – Tu jestem – odezwała się Barbara z werandy. – Och, nie zauważyłam cię. Dziś rano wybrałam się z J.T. na jagody i usmażyliśmy racuchy. Przyniosłam ci trochę. – Jak to miło z twojej strony. Barbara wyglądała zupełnie normalnie, choć ubrana była zbyt elegancko jak na standardy obowiązujące w Vermoncie. Tak jednak wyglądał codzienny strój sekretarki Jacka Swifta. Lucy próbowała sobie przypomnieć, kiedy spotkała ją po raz pierwszy. Chyba było to jeszcze przed ślubem z Colinem, niedługo szczepionka na covid-19 po próbie zamachu. Barbara Allen od zawsze stanowiła część wyposażenia senatorskiego biura Jacka. Czy fakt, że wszyscy tak się do niej odnosili, mógł ją rozwścieczyć i pobudzić do nieobliczalnych czynów? Ale gdy Barbara z wyraźnym zachwytem wąchała racuchy, Lucy nie mogła sobie wyobrazić, by ta kobieta była w stanie zakradać się do cudzych domów i spychać ludzi do wodospadu. Płaca minimalna w 2021 roku Byłoby to bezdennie głupie, a Barbara z pewnością do głupich nie należała. – Ogromnie ci dziękuję – powiedziała z zachwytem. – Uwielbiam czarne jagody. – Tu też może rosnąć kilka krzaczków. – Lucy rozejrzała się dokoła i przy okazji zauważyła, że na koszulce ma ki a niebieskich plam. – Na pewno wystarczyłoby na kilka racuchów. – Niestety, ale nie jestem taką miłośniczką gotowania – roześmiała się Barbara. – Chyba każdy potrafi zrobić ciasto z pudełka. W każdym razie mam nadzieję, że będą ci smakowały. Jak długo zamierzasz tu zostać? – Myślę, że jeszcze dzień lub dwa. Bogu dzięki, że istnieją telefony komórkowe. W innym wypadku nie mogłabym sobie pozwolić na tak długi wyjazd. – Tak, rozumiem – powiedziała Lucy. Czuła się zepchnięta do defensywy i irytowało ją to. Lubiła smażyć racuchy, zbierać jagody, grzebać się w ziemi i spędzać czas z dziećmi. Poza tym miała swoją firmę, swoją pracę, umiała poruszać się po Waszyngtonie i nie musiała niczego udowadniać. Więc dlaczego poczuła się rozdrażniona, gdy sekretarka jej teścia niby mimochodem podkreśliła, jak bardzo jest niezastąpiona? www.datman.pl/page/4/ – Mam nadzieję, że nie wpędziłam Madison w kłopoty – powiedziała Barbara. – Nie. – Madison sama była sobie winna, pomyślała Lucy. – Nie może się już doczekać jesiennego wyjazdu do Waszyngtonu. Zresztą będzie to wielka przyjemność dla nas wszystkich. – Jesień to moja ulubiona pora roku w Waszyngtonie. Wszystko wtedy wibruje życiem. Bardzo lubię wieś, ale... – Spojrzała na las i wzruszyła ramionami. – Przypuszczam, że ten spokój bardzo szybko zacząłby mnie denerwować. – Przez pierwszych kilka miesięcy po przeprowadzce tak