nieoczekiwany i nadzwyczaj nieprzyjemny obrót.

  • Fatma

nieoczekiwany i nadzwyczaj nieprzyjemny obrót.

04 March 2021 by Fatma

Pisk, który słychać było już przedtem, nasilił się i na rogoży poruszył się maleńki cień. Za nim drugi i trzeci. Rozszerzonymi z przerażenia oczami więźniarka widziała, jak po jej piersi, powoli zmierzając w kierunku podbródka, posuwa się procesja myszy. W pierwszej chwili mieszkanki ładowni zapewne się pochowały, ale teraz postanowiły jednak wyjść na zwiady, chcąc się zorientować, co to za gigantyczny przedmiot pojawił się nie wiedzieć skąd w ich mysim wszechświecie. Polina Andriejewna nie była żadnym tchórzem, ale maleńkie, żwawe, szeleszczące mieszkanki mrocznego podziemnego świata zawsze budziły w niej obrzydzenie i niepojęty, mistyczny lęk. Gdyby nie pęta, w mig wyskoczyłaby z piskiem z tej ohydnej dziury. A tak pozostawało jedno z dwojga: albo w haniebny, a zwłaszcza bezmyślny sposób porykiwać i trząść głową, albo przywołać na pomoc rozum. Myślałby kto, myszy – powiedziała sobie moskiewska dama. Zupełnie nieszkodliwe zwierzątka. Powąchają i pójdą sobie. Na mazurach obóz żeglarski polecany przez klientów Tu przypomniała sobie szczury obwąchujące Horodniczego11 i pocieszyła się dodatkowo takimi rozważaniami: myszy to nie szczury, na ludzi się nie rzucają, nie gryzą. Właściwie to nawet zabawne. One też straszliwie się boją, przecież ledwie pełzną, jak liliputy po związanym Guliwerze. Ze skroni spłynęła kropla zimnego potu. Najodważniejsza mysz dotarła całkiem blisko. Oczy na tyle oswoiły się z ciemnością, że więźniarka obejrzała gościa ze wszystkimi szczegółami, aż do krótkiego, obgryzionego ogonka. Wstrętne zwierzę połaskotało wąsikami www.eurokor.pl podbródek racjonalistki i rozum natychmiast skapitulował. Uwięziona rzuciła się całym ciałem i dławiąc się krzykiem, przeturlała z powrotem na środek ładowni. Uwolniło ją to od myszy, ale za to znów nasunęła się rogoża. Lepiej już tak – powiedziała sobie porwana, wsłuchując się we wściekły stukot serca. Niestety, nie minęło nawet pięć minut, gdy po workowatej tkaninie, wprost nad twarzą, znów zaszurały maleńkie, chwytne pazurki. Polina Andriejewna wyobraziła sobie, co będzie, jeśli tamta, z kusym ogonem, przedostanie się do wnętrza tobołu, i szybko przeturlała się z powrotem do ściany. Leżała, wciągając nozdrzami powietrze. Czekała. 11 Postać z Rewizora Gogola. W pierwszej scenie sztuki opowiada, że śniły mu się dwa ogromne szczury (przyp. tłum.). A wkrótce znów wszystko się powtórzyło: pisk, potem ostrożny marsz po piersi. Znów turlanie się po podłodze. Po jakimś czasie ustaliła się pewna rutyna. Więźniarka zrzucała z siebie nieproszonych gości, to nawijając, to rozwijając workowinę. Myszom chyba spodobała się ta wciągająca zabawa, bo stopniowo przerwy między ich wizytami stały się krótsze. Polinie Andriejewnie zaczęło się wydawać, że zamieniła się w pociąg ze zbioru zadań arytmetycznych, jadący z punktu A do punktu B i z powrotem z coraz krótszymi postojami. Kiedy na górze (czyli, jak należało się domyślać, na pokładzie) rozległy się kroki, pani Lisicyna nie przestraszyła się, tylko ucieszyła. Niech się dzieje, co chce, byle skończył się ten koszmarny walc! Przyszło jakichś dwoje: do ciężkiego, niedźwiedziego kroku, który Polina Andriejewna słyszała już wcześniej, doszedł jeszcze jeden – lekki, stukoczący. lista punktów szczepień w Warszawie Zagrzechotała klapa i granatowoszare światło nocy wydało się uwięzionej tak jaskrawe, że zmrużyła oczy. Caryca Kanaanu Rozległ się władczy kobiecy głos: – Ano, pokaż ją! Pani Polinie wypadł akurat przystanek w punkcie B, przy ścianie, tak że twarz miała odsłoniętą, zobaczyła więc, jak z góry zsuwa się przenośna drabinka. Po szczeblach, obcasami naprzód, załomotały potężne buciory, nad którymi powiewał podołek czarnego habitu. Oślepiające światło lampy naftowej obiegło sufit i ściany. Gigantyczna figura, która

Posted in: Bez kategorii Tagged: psy ze schroniska, fryzury weselne włosy średnie, ola kwaśniewska,

Najczęściej czytane:

Przynajmniej nie będą musieli się dłużej zastanawiać, co zrobić z Mary Beth. Sama o tym zdecydowała, eliminując siebie z gry w zgadywanki, i Huff był jej za to niemal wdzięczny. Mając przed sobą nowy cel, obaj z Chrisem będą teraz mogli z całym zapałem zmierzać do jego osiągnięcia. - Beck o tym wie? - Nie, nikt nie wie - odparł Chris. - Powiedziałem mu tylko, że poddałem się, nie próbuję już ocalić swojego małżeństwa i chcę skończyć ze sprawą jak najszybciej. - Jego zdaniem ten prawnik z Nowego Orleanu jest najlepszy? - Sporo sobie życzy za usługi, ale jego klienci nie wychodzą z sądu oskubani do cna, niosąc jaja w torebce papierowej. Huff roześmiał się i poklepał syna po kolanie. - Twoje lepiej niech zostaną na swoim miejscu. Będziesz ich potrzebował. Chris uśmiechnął się, chociaż wciąż z widocznym przygnębieniem. - Powinienem cię posłuchać i zrobić dzieciaka Mary Beth zaraz po złożeniu przysięgi małżeńskiej. Zamiast tego uległem i zgodziłem się odłożyć to na później, do czasu aż „oswoi się z rodziną", jak to ujęła. Chris nie wiedział o tym, że Huff nie pozostawił decyzji o dziecku nowo poślubionym. Udał się do doktora Caroe'a i poprosił, aby ten zastąpił środki antykoncepcyjne Mary Beth placebo z sacharozy. Lekarz zrobił to, oczywiście za sowitą opłatą. Jak się jednak okazało, inwestycja nie wypaliła. Mijały miesiące, ale ku konsternacji Huffa Mary Beth nadal nie zachodziła w ciążę. Chociaż od ślubu nie minęło dużo czasu, ona i Chris częściej się kłócili, niż uprawiali seks. - Było, minęło, synu - powiedział. - Nie ma sensu trwonić energii na żale. Musimy się skoncentrować na przyspieszeniu rozwodu. Jeśli Mary Beth rozkłada nogi przed basenowym, możemy ją oskarżyć o cudzołóstwo. - Odpowie na to, wyliczając moje rozliczne romanse, w większości z jej przyjaciółkami. Musimy wymyślić coś innego. Huff ponownie poklepał syna po udzie i wstał z fotela. - Ten prawnik z Nowego Orleanu wygląda mi na odpowiedniego sprzymierzeńca. Poza tym, nawet jeśli nie możemy polegać na tym, że załatwi sprawę, mamy przecież Becka. Chodźmy spać. - To był długi dzień - zauważył Chris, gdy wchodzili do cichego domu. - Wydaje się, jakby od pogrzebu minęły całe wieki, nieprawdaż? - Hm. - Huff w zamyśleniu pomasował żołądek, wciąż płonący żywym ogniem od zgagi. - Co sądzisz o Sayre? Nie mieliśmy jeszcze okazji o niej porozmawiać. - Nadal jest afektowana. - Afektowana? - parsknął śmiechem Chris, gdy wspinali się po schodach. - To zupełnie jakby nazwać Osamę Bin Ladena rozrabiaką. - Nie wyjechała z miasta, tak jak zamierzała. Zadzwonił do mnie kierownik hotelu w Destiny. Zarezerwowała sobie u niego pokój. - Dlaczego? - Może była zmęczona, tak jak my, albo nie chciała wracać do Nowego Orleanu po nocy. Chris spojrzał na niego sceptycznie. - Gdyby jej zależało, wyniosłaby się stąd, choćby miała się czołgać. Nie myśli o nas i o Destiny ani trochę lepiej niż Mary Beth. Prawdopodobnie nawet gorzej. - Cholerne kobiety. Kto wie, co nimi kieruje? - zamruczał z niechęcią Huff. - Tyle dobrego, że ...

Beck spędził z nią część wieczoru. - Wciąż wypełnia zadanie? - Właściwie to nie. Uratował ją przed Klapsem Watkinsem. Chris zatrzymał się na półpiętrze. - Co proszę? Huff odwrócił się z uśmiechem, potrząsając głową. - To, co powiedziałem. Beck pojechał do miasta na burgera i zobaczył Sayre w restauracji, co samo w sobie go zdumiało. Był tam również Klaps, ze swoimi wielkimi uszami i całą resztą, i próbował ją poderwać. Huff przekazał Chrisowi to, co powiedział mu Beck. Kiedy skończył, Chris potrząsnął głową z mieszaniną rozbawienia i konsternacji. - Co do diabła Klaps Watkins miałby do zaoferowania Sayre? - Ostatnią rzeczą była zniewaga wobec naszej rodziny. - Huff zmarszczył brwi. - Cieszę się, że Beck tam był. Wiadomo, czego chciał ten biały śmieć. Beck zadzwonił do mnie, jak tylko rozstał się z Sayre. Pojechał za nią do motelu i został, póki nie weszła do pokoju. Sayre wiedziała o towarzystwie i pewnie się domyśliła, że Beck opowiedział mi o wszystkim przez telefon. I ujął to tak - że gdyby wzrok mógł zabijać, byłby już trupem. - Nie zdziwiłbym się. - Sayre twierdzi, że zdecydowała się zostać na noc, żeby odpocząć i wyruszyć z samego rana, ale nie jestem przekonany, że to jedyny powód jej decyzji. Chyba żałuje, że była nieobecna, kiedy rodzina jej potrzebowała. - Przeceniasz ją - odparł Chris. - Osobiście nie sądzę, żebyśmy ją obchodzili. - Nie bądź taki pewny. Beck twierdzi, że chciała czegoś się dowiedzieć o sprawie Iversona. - Jak to miło z jej strony, że wreszcie się tym zainteresowała. Huff uśmiechnął się, słysząc sarkazm w głosie Chrisa. - Wydaje mi się, że twoja siostra ma wyrzuty sumienia, iż nie było jej przy tobie, kiedy potrzebowałeś pomocy. Zapewne dręczy ją również to, że nie było jej tutaj dla Danny'ego. - Co nasza droga Sayre mogłaby zrobić dla niego, czego myśmy nie zrobili? Stanęli w ocienionym przedpokoju. Huff zerknął w stronę zamkniętych drzwi do pokoju Danny'ego. - Prawdopodobnie nic. Do diabła, nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego chłopaka. Myślę, że strata matki w tak młodym wieku spowodowała, że nigdy się nie pozbierał. Chris położył dłoń na ramieniu ojca. - Mam nadzieję, że teraz ma wszystko, czego potrzebuje. I że odnalazł spokój. Z tymi słowy pożegnali się i ruszyli każdy do swojej sypialni, Huff, nieczęsto zmęczony, tym razem byt wyczerpany. Usiadł w fotelu naprzeciwko okien, które wychodziły na trawnik na tyłach domu i rozciągające się poza nim rozlewisko. Zmartwienia, które miał nadzieję zostawić na ganku, teraz powróciły. Chris dołożył się jeszcze do nich najnowszymi wiadomościami o Mary Beth. Poza tym była Sayre, tryskająca nienawiścią do niego. Do niego. Własnego ojca. Nie miał żalu do Laurel za to, że umarła i zostawiła go z trójką dzieci do odchowania. Zrobił, co uważał za najlepsze dla nich wszystkich, ale jedynie Chris wykazywał się odpowiednimi cechami charakteru. Życie było skomplikowane, chociaż oczywiście znacznie lepsze od jego alternatywy. Huff nie wierzył w życie po śmierci. Kaznodzieje mogli sobie mówić co chcieli o skarbach czekających na ludzi w niebie, ale jego zdaniem, kiedy nadchodził koniec, był definitywny. To wszystko, co przynosiła pani Śmierć. Była tylko i wyłącznie tym - śmiercią. Huff nie oponował przeciw sentymentalnemu przekonaniu Chrisa, że Danny odnalazł spokój po śmierci, ale też nie zgadzał się z jego opinią. Danny nie znalazł żadnego spokoju, podobnie jak nie czekały na niego chóry anielskie, by zaprowadzić go do perłowych dwuskrzydłowych wrót zwieńczonych gwiaździstą koroną. Został pochłonięty przez nicość, wiekuistą czarną pustkę. To właśnie oznaczała śmierć. Dlatego Huff uważał, że trzeba korzystać z życia, ile wlezie. Jedyną nagrodą, jaką człowiek mógł odebrać, było to wszystko, co zdobył tu, na ziemi. I on właśnie chwytał życie pazurami i zębami, robiąc wszystko, co konieczne, aby zdobyć to, co najlepsze, największe, najbardziej pożądane. Chronić każdego, kto potępiał owe metody. Huff Hoyle nie tłumaczył się przed nikim. Jeżeli zaś ten sposób na życie nie gwarantował spokoju ducha, to trudno. Były gorsze rzeczy, bez których człowiek czasem musi się obejść. 9 Sayre weszła do biura szeryfa i podeszła do recepcji. Opryskliwy policjant siedzący za biurkiem wymruczał coś niezrozumiale na przywitanie. Nie zdjął nóg z biurka i kontynuował dłubanie pod paznokciami składanym nożykiem. - Chciałabym się widzieć z detektywem Wayne'em Scottem. Twarz urzędnika nie zmieniła wyrazu. Jeżeli jego publiczna funkcja, za którą mu płacono wymagała, aby w tym momencie zdjął nogi z biurka, poprawił krzesło i zostawił troskę o higienę osobistą na bardziej odpowiedni moment, policjant najwyraźniej nie był ani zainteresowany, ani zmotywowany do jej wypełnienia. - Scotta nie ma - rzucił. - W takim razie chcę się widzieć z szeryfem Harperem. - Będzie dziś zajęty przez cały dzień. - Jest u siebie czy nie? - Jest, ale... Sayre przeszła obok jego biurka i pomaszerowała wzdłuż krótkiego korytarza. Recepcjonista rzucił się w ślad za nią, z okrzykiem: „Hej!". Zignorowała go i bez pukania otworzyła drzwi prowadzące do gabinetu Rudego Harpera. Szeryf siedział za biurkiem, przedzierając się przez plik papierów. - Przepraszam, Rudy - rzucił policjant zza jej ramienia. - Weszła tutaj, jakby była kimś ważnym. - Bo jest kimś ważnym, Pat. Wszystko w porządku. Zawołam cię, jeśli będę potrzebował pomocy. - Mam zamknąć drzwi? - Tak - poleciła Sayre, chociaż pytanie recepcjonisty skierowane było do Rudego. Policjant rzucił jej nienawistne spojrzenie, po czym wycofał się, zamykając za sobą drzwi. - Czy to wszystko, na co cię stać? - spytała Sayre, spoglądając ponownie na szeryfa. - Czasami Pata trochę ponosi. - Co nie usprawiedliwia jego niegrzeczności. - Masz rację, nie usprawiedliwia. - Rudy Harper gestem zaprosił ją, by usiadła na krześle stojącym naprzeciw biurka. - Podać ci kawy, a może coś innego? - Nie, dziękuję. Spojrzał na nią uważnie. - Kalifornia ci służy, Sayre. Wyglądasz naprawdę dobrze. - Dziękuję. Niestety, nie mogła się odwdzięczyć podobnym komplementem. Tego poranka szeryf wyglądał na jeszcze bardziej wymizerowanego niż wczoraj, zupełnie jakby ostatniej nocy nie zmrużył oka. Odchylił się na krześle. - Cieszę się, że cię widzę, ale przykro mi z powodu, który cię tutaj sprowadził. Zawsze lubiłem Danny'ego. - Tak jak wielu ludzi. - Taki już był. - Rudy Harper przerwał na chwilę, jakby oddając cześć niedawno zmarłemu. - Co mogę dla ciebie zrobić? - spytał w końcu. - Szczerze mówiąc, myślę, że jest coś, co ja mogę zrobić dla ciebie. Mam informację związaną ze śledztwem prowadzonym przez detektywa Scotta. Zaskoczony, gestem poprosił, by mówiła dalej. - Tak się składa, że wczoraj wieczorem około dziesiątej zjadłam obiad w towarzystwie Becka Merchanta. - Uhm? - mruknął Rudy, najwyraźniej nie mając pojęcia, do czego Sayre zmierza. - Kiedy wychodziliśmy z baru, zauważyłam, że opony jego pikapu, a także jego buty były zabrudzone żółtym błotem, które można znaleźć na terenie naszego obozu wędkarskiego. Zarzuciłam mu pobyt tam i celowe zacieranie śladów na miejscu przestępstwa. Przyznał się do obecności w obozie. Podobno udał się tam już po spotkaniu z wami, kiedy to poinformowaliście nas, że cały teren otaczający domek rybacki został uznany za miejsce przestępstwa i nikt nie powinien przebywać w tym miejscu. - Rozumiem. - Rozumiem? - Beck pojechał tam na moją prośbę. Poczuła się tak, jakby nagle straciła grunt pod nogami. - Twoją prośbę? - Poprosiłem go, żeby spotkał się w obozie z detektywem Scottem i ze mną. Sayre poczuła, że traci grunt pod nogami. - Chciałem, żeby ktoś z rodziny... - Beck Merchant nie należy do rodziny. - Dlatego właśnie poprosiłem go o pomoc, Sayre. Scott i ja chcieliśmy, żeby ktoś z rodziny poszedł z nami do domku, by sprawdzić, czy jest tam coś, co nie należało do was, a co mógł pozostawić zabójca, albo czy ktoś coś zabrał. Nie miałem sumienia prosić o pomoc Chrisa albo Huffa. Wciąż jeszcze... szczerze mówiąc, nadal wygląda to okropnie. Są firmy, które specjalizują się w sprzątaniu takiego bałaganu, ale dopóki będziemy gromadzić dowody... - Chyba rozumiem - powiedziała sztywno. - Nie chciałem, żeby Huff albo Chris przechodzili przez coś takiego, ale potrzebowaliśmy, by ktoś kto dobrze znał ten domek, rozejrzał się i sprawdził, czy nie ma tam czegoś dziwnego. - Całkiem logiczne - wymruczała Sayre, czując się jak idiotka. Nie zmrużyła oka przez całą noc, pragnąc jak najszybciej donieść Rudemu Harperowi o nocnej wycieczce Becka Merchanta, która wydała jej się co najmniej podejrzana, jeśli nie ocierająca się o przestępstwo. Tymczasem okazało się, że Beck ocalił jej rodzinę przed przykrym obowiązkiem, za co, jak przypuszczała, powinna być mu wdzięczna. To, że ją oszukał, było inną sprawą. Kiedy zarzuciła mu spacery po zakazanym terenie, mógł się łatwo wytłumaczyć z obecności żółtego biota na butach i oponach wozu, powiedzieć jej, że wyświadczył szeryfowi przysługę, która nie była dla niego przyjemna. Tymczasem celowo ją zwiódł, by wyszła na idiotkę. - Udało się? - Słucham? ... [Read more...]

- Nie!

- Panno Dexter, nie ucieknie pani przed prawdą. Po¬wtarzam, pani siostra nie żyje. Proszę zejść do mnie. Przez kilka minut Tammy siedziała bez ruchu na gałęzi i wpatrywała się w uniesioną ku niej twarz stojącego pod drzewem mężczyzny. Była to z pewnością twarz człowieka uczciwego. Szczerego. Dobrego. Silnego. Jego spojrzenie było jasne i spokojne. Ani na moment nie odwrócił oczu. Czekał wytrwale, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała, by dotarło do niej to, co powiedział. W końcu zrozumiała, że może mu wierzyć, a wtedy na¬płynęła fala bólu. Już nigdy nie zobaczy swojej małej sio¬strzyczki... ... [Read more...]

easyfinance offer smart no credit check loans online instant approval direct lender legit money lender

zli do szopy i zobaczyli Huffa, przycupniętego przy oknie pod ścianą wyłożoną dla izolacji starymi egzemplarzami gazet z Biloxi. - O, do diabła. Zapomniałem o chłopaku. Policjant zsunął czapkę na tył głowy, oparł ręce na biodrach i spojrzał surowo na Huffa. - Ależ mizerota - powiedział. - Zawsze ciągnął się za ojcem. Osobiście uważam, że jest trochę opóźniony. - Jak ma na imię? - Nie wiem - odparł pan J. D. Humphrey. - Jego ojczulek zawsze wołał na niego Huff. - Huff? Huff?! W końcu zdał sobie sprawę, że dźwięk jego imienia nic pochodzi ze wspomnień tamtego gorącego wieczoru, latem 1945 roku. Ogarnęło go niewysłowione poczucie straty, jak zwykle, gdy budził się z tego wciąż powracającego snu. Zawsze cieszył się z jego nadejścia, ponieważ był niczym odwiedziny taty, tyle że nigdy nie kończył się dobrze. Gdy się budził, ojciec zawsze był martwy, a on zostawał sam. Otworzył oczy. Obok łóżka szpitalnego stali Chris i Beck. - Witaj wśród żywych - uśmiechnął się Chris. - Błądziłeś w krainie marzeń. Zawstydzony głębokością snu i rozczuleniem, jaki zazwyczaj mu przynosił, Huff usiadł i opuścił nogi po jednej stronie łóżka. - Trochę się zdrzemnąłem. - Zdrzemnąłem? - roześmiał się Chris. - Spałeś jak zabity. Zwątpiłem, czy uda nam się cię dobudzić. Poza tym mówiłeś przez sen. Coś o przekręcaniu nazwiska. O co chodziło? - Ni diabła nie pamiętam - burknął. - Przyszliśmy, żeby ci pomóc zebrać się do domu - powiedział Beck - ale najwyraźniej przybyliśmy za późno, żeby się na coś przydać. Huff wstał i ubrał się jeszcze przed wschodem słońca. Nie należał do osób, które wylegują się w łóżku, a pobyt w szpitalu nie zmienił jego nawyków. - Jestem gotowy do wyjścia. - Nie możemy się doczekać. - Do pokoju wparował doktor Caroe, furkocząc połami fartucha lekarskiego. - Pielęgniarki mają już dosyć twojej udawanej niedyspozycji - W takim razie wypisz mnie stąd. I tak już spóźniłem się do pracy. - Nawet o tym nie myśl, Huff. Jedziesz do domu - ofuknął go doktor. - Jestem potrzebny w odlewni. - Zanim wrócisz do pracy, musisz jeszcze trochę odpocząć. - Bzdury. Przez ostatnie dwa dni nie robiłem nic innego, tylko wylegiwałem się w łóżku. Koniec końców osiągnęli kompromis. Huff zgodził się odpoczywać po powrocie do domu, a następnego dnia, jeżeli będzie się czuł wystarczająco dobrze, uda się do pracy na kilka godzin, stopniowo wracając do zwykłego planu zajęć. Oczywiście kłótnia Huffa i doktora Caroe była częścią przedstawienia odegranego przed Beckiem i Chrisem. Caroe odegrał rolę troskliwego lekarza niczym sam Al Pacino. Wcześniej oświadczył, że nie pozwoli Huffowi wrócić do pracy, póki ten zapłaci za to, że pomógł mu tak przekonywająco odegrać atak serca. Wypełnianie formularzy niezbędnych do wypisania ze szpitala niemal wyczerpało cierpliwość Huffa, podobnie zresztą jak przymus opuszczenia placówki na wózku inwalidzkim. Zanim Beck i Chris dowieźli go na miejsce, zdążył już wpaść w zły humor. - Zachowuje się gorzej, niż ustawa przewiduje - powiedział Chris do Selmy. - Uważaj na niego. ...

Nie zważając na przestrogi, gospodyni zaczęła krzątać się wokół Huffa. Usadziła go w bibliotece ze szklanką mrożonej herbaty i nogami owiniętymi kocem, który odrzucił, rycząc z wściekłości: - Nie jestem pieprzonym inwalidą, poza tym na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni! Jeżeli chcesz tu jeszcze pracować jutro rano, nie próbuj mnie więcej sadzać w fotelu z kocykiem! - Nie jestem głucha, więc nie musi pan krzyczeć. Poza tym niech pan nie przeklina. - Z charakterystyczną pewnością siebie Selma podniosła pled z podłogi i złożyła go równo na pół. - Co ma pan ochotę zjeść na lunch? - Smażonego kurczaka. - Zrobię panu grillowaną rybę i warzywa na parze - oświadczyła, wychodząc z pokoju i głośno zamykając za sobą drzwi. - Selma jest jedyną osobą, której uchodzi na sucho takie zachowanie - mruknął Chris. Bawił się lotkami, ale wyraźnie bez zainteresowania. Beck siedział na kanapie, z jedną nogą opartą o kolano drugiej i ramionami rozciągniętymi na oparciu. Huff przyłożył zapałkę do drugiego z kolei papierosa, którego zapalił od chwili wyjścia ze szpitala. - Kiepsko ci idzie - rzucił. - Co takiego? - spytał Beck. - Udawanie, że niczym się nie martwisz. - Huff zgasił zapałkę. - Porzuć tę grę i powiedz mi, co się dzieje. - Przecież doktor Caroe mówił ci, że nie powinieneś palić - rzucił Chris. - Pieprzę go. Poza tym, nie zmieniaj tematu. Chcę wiedzieć, co się stało. Który z was mi powie? Chris usiadł na wolnej sofie. - Wayne Scott znowu się naprzykrza. - O co chodzi tym razem? - Nadal wypuszcza czujki - rzekł Beck. - Wszystkie w kierunku Chrisa. Huff się zaciągnął, myśląc przy tym, gdzie podziali się ludzie tacy, jak ten upierdliwy detektyw, kiedy z zimną krwią zamordowano jego ojca. Nikt nie zadał ani jednego pytania, w jaki sposób jego czaszka mogła pęknąć do tego stopnia, że aż wyciekł mózg. Huff nie był nawet pewien, czy tatę pochowano, czy też oddano jego ciało akademii medycznej, aby tam znęcali się nad nim nieudolni studenci. Tamtą noc spędził w więzieniu, ponieważ nikt nie wiedział, co z nim zrobić. Podczas drogi powrotnej do miasta pan J. D. Humphrey powiedział policjantowi, że jego żona go zabije, jeżeli przyprowadzi Huffa do domu. - Pewnie ma wszy. Jeżeli znajdzie u naszych dzieciaków gnidy, nigdy mi tego nie daruje. Tamtej nocy, gdy leżał na pryczy w celi, płacząc, usłyszał rozmowę dwóch opiekujących się nim policjantów. Wynikało z niej, że to żona pana J. D. Humphreya była odpowiedzialna za zniknięcie pudelka z gotówką, którego nie znaleziono po przeszukaniu szopy zamieszkiwanej przez Huffa i jego tatę. - W sklepie z tekstyliami była wielka wyprzedaż, a ona akurat nie miała pieniędzy, więc wpadła na złomowisko i zaopatrzyła się w gotówkę, nie zadając sobie trudu, aby poinformować o tym J. D. - A to ci dopiero historia. - Obaj policjanci uśmiali się z nieporozumienia. Następnego poranka Huff dostał na śniadanie ciastko i kanapkę z kiełbasą. Potem policjant kazał mu siedzieć na miejscu i czekać, nie naprzykrzając się jego kolegom po fachu. Huff posłuchał. Wreszcie na posterunku pojawił się chudy okularnik w garniturze w paski. Powiedział Huffowi, że zabiera go do sierocińca. Gdy odjeżdżali z więzienia, spytał: - Nie będziesz mi sprawiał żadnych kłopotów, prawda, chłopcze? Nie miał pojęcia o piekle, jakie zgotował placówce, nad którą sprawował pieczę. Miał jeszcze żałować dnia, w którym zabrał małego z więzienia. Przez kolejne pięć lat Huff żył, a raczej egzystował, w sierocińcu prowadzonym przez ludzi, którzy głosili miłość Jezusa Chrystusa, a jednocześnie potrafili rzemiennym pasem zbić na kwaśne jabłko podopiecznego, który spojrzał na nich krzywo, tak jak to często czynił Huff. Gdy miał trzynaście lat, uciekł z tego więzienia. Odchodził, żałując tylko jednego - że ten skurwysyn w garniturze w paski nie wiedział, że to Huff go zabił. Powinien był go obudzić i pozwolić mu włożyć okulary, zanim udusił go poduszką. Nie popełnił tego samego błędu z panem J. D. Humphreyem. Upewnił się, że morderca jego taty go widział i usłyszał nazwisko, które Huff wyszeptał mu do ucha, nim udusił go w jego własnym łóżku, podczas gdy żona pana Humphreya chrapała spokojnie tuż obok. Policjant oszczędził mu kłopotu planowania kolejnego zabójstwa. Huff rozpytał się o niego w mieście i dowiedział się, że oficer próbował rozdzielić dwóch Murzynów, którzy kłócili się o psa do polowań. Jeden z nich miał nóż, który wylądował zanurzony po rękojeść w brzuchu policjanta. Podobno umierał, wrzeszcząc. Od chwili, gdy zginął jego ojciec, Huff miał bardzo niską opinię o ludziach z odznakami policyjnymi. Jego pogarda znalazła swoje ujście w tej chwili: - Co znowu wymodził ten gnojek, Scott? Beck opowiedział mu o wczorajszym przesłuchaniu. Chris przerywał mu od czasu do czasu ironicznymi w tonie protestami lub zgryźliwymi żarcikami na temat detektywa. - Chris, twoje wyjaśnienie rozmowy telefonicznej z Dannym powinno usadzić Scotta - powiedział Huff, gdy już Beck zakończył swe wyjaśnienia - zwłaszcza że to ja poprosiłem cię o wybicie bratu z głowy jego dewocji. Widzę jednak, że Scott jest zawzięty i ambitny, co trochę mnie martwi. Wygląda na to, że nie zamierza się poddać i odrzucić tych nonsensów. - Obawiam się, że masz rację - zgodził się Beck. - Nie rozumiem, co się dzieje z Rudym - poskarżył się Chris. - Za każdym razem, gdy musiałem się spowiadać, oddawał całą władzę w ręce Scotta. Musiałem tam siedzieć i wysłuchiwać różnych idiotyzmów ze strony tego kmiota, a Rudy nie powiedział ani słowa. Może czeka na podwyżkę? Jeśli tak, dajmy mu kilka banknotów i skończmy tę sprawę albo sami przystąpmy do działania i zabawmy się w detektywów. - Detektywów? - Huff przeniósł wzrok z Chrisa na Becka. - O czym on mówi? - Chris uważa, że ktoś zabił Danny'ego i celowo skierował podejrzenie na niego. - Ktoś mnie wrabia, Huff. Huff podniósł oparcie swojego fotela do nieco wygodniejszej pozycji. - Wrabia cię, tak? Co sądzisz o tej teorii, Beck? - To prawdopodobne. Przez te wszystkie lata narobiłeś sobie wielu potężnych wrogów. Przypuszczam, że jeśli ktoś chciałby uderzyć naprawdę mocno, zaatakowałby jedno z twoich dzieci. A oskarżenie o to drugiego dziecka przyniosłoby temu komuś podwójną satysfakcję. - Jakieś pomysły co do tego, kim jest ten człowiek? - Klaps Watkins - rzekł Chris. Huff patrzył na niego przez kilka minut, a potem z jego piersi wydobył się grzmiący śmiech. - Klaps Watkins? Nie ma na tyle rozumu, żeby zabić robaka i uniknąć za to odpowiedzialności. - Posłuchaj mnie, Huff. Klaps jest przestępcą. - Jasne. Wszyscy Watkinsowie to degeneraci, ale nie wiedziałem, że są mordercami. - To awanturnicy, agresywni z urodzenia. Po trzech latach w Angoli Klaps mógł nauczyć się, jak zabijać ludzi. - Chris pochylił się do przodu, siedząc na samym brzegu kanapy. - Gdy tylko wyszedł z więzienia, zapewne wściekły na cały świat, zgłosił się do pracy w naszej odlewni. Danny odrzucił jego podanie. Podobnie jak wszyscy inni, Klaps zdawał sobie sprawę, że zatrudniamy wielu przestępców na warunkowym, ponieważ pracują za małe pieniądze. Nadziany forsą Danny reprezentował wszystko, czego nienawidził Klaps i co winił za wszystkie swoje niepowodzenia. I oto Danny nie przyjmuje go do pracy. W połączeniu z incydentem, w którym braliśmy udział wszyscy trzy lata temu, wydaje mi się, że stanowi to wystarczająco dobry motyw do morderstwa z zemsty. - Watkins mógł obserwować Danny'ego, czekając na odpowiednią chwilę, aby zadać cios - przejął opowieść Beck. - W niedzielne popołudnie poszedł za Dannym do domku rybackiego. Taka jest nasza hipoteza. - Klaps jest wystarczająco głupi, żeby zapomnieć o przyniesieniu przynęty, gdy ustawiał wszystko tak, aby wyglądało na to, że Danny wybrał się na ryby - dodał Chris. - Nie wiedział również o awersji Danny'ego do łowienia. Huff wstał z fotela i okrążył pokój, sycąc się widokiem swojej własności i piekącym smakiem tytoniu na języku. - Wszystko to brzmi pięknie, przyznaję, ale to tylko spekulacje. Nie masz niczego na poparcie swojej teorii. - Mam Klapsa - odparł Chris. - Zrobił się strasznie zadowolony z siebie, inaczej w ogóle nie podszedłby do Sayre w barze, nie sądzisz? Nigdy przedtem nie próbował jej podrywać. Kolejnego wieczoru zaś obraził całą naszą rodzinę. Beck jest świadkiem. Huff rzucił spojrzenie na Becka, który pokiwał twierdząco głową. - To prawda. Inni też to słyszeli. - Co na to Rudy? - Wspomniałem mu o tym raz. - Nie wydawał się chętny do skorzystania ze wskazówki - powiedział Chris, wyraźnie wkurzony pozorną obojętnością szeryfa. - Nie sądzisz, że powinien przesłuchać Watkinsa? - Co najmniej. - Huff podszedł do stolika i strząsnął popiół z papierosa do popielniczki. - Rudego zostaw mnie. Zanim ktokolwiek zdołał powiedzieć coś więcej, Selma zapukała lekko do drzwi i natychmiast weszła. - Przesyłka, panie Hoyle. Huff gestem nakazał Beckowi odebrać kopertę FedExu. - Cokolwiek to jest, mógłbyś się tym zająć? - poprosił. - Oczywiście. Beck wziął kopertę od Selmy i otworzył ją. W środku była pojedyncza kartka papieru. Huff obserwował Becka, który szybko przebiegł ją wzrokiem, a potem przeczytał wiadomość ponownie, tym razem uważniej. Gdy skończył, przeklął pod nosem. Huff zauważył zaniepokojone spojrzenie, jakie rzucił Chrisowi. - Złe wieści? - spytał. - Dalej, mów o co chodzi. Beck się zawahał, co jeszcze bardziej zirytowało Huffa. - Do diabła! - wrzasnął. - Kto tutaj rządzi, ja czy nie ja? - Przepraszam, Huff - odparł cicho Beck. - Oczywiście, że ty. - Skoro tak, przestań się ze mną bawić w kotka i myszkę i powiedz, o co chodzi. - To list od Charlesa Nielsona. Słyszał o wypadku Billy'ego Paulika. Huff włożył papierosa do ust i zaczął balansować na piętach. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:

język niemiecki targówek
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 www.kwiaciarnia.turek.pl

WordPress Theme by ThemeTaste